Recenzja filmu

Mroczne zwycięstwo (1939)
Edmund Goulding
Bette Davis
George Brent

Ujarzmienie buntowniczki

Jeden z najpiękniejszych melodramatów, jakie dane mi było widzieć.
Chociaż jego film, "Ludzie w hotelu", otrzymał Oscara dla najlepszego filmu, on sam paradoksalnie nigdy nie otrzymał nawet nominacji do tej nagrody. Edmund Goulding. W Hollywood zasłynął w późniejszych latach jako twórca melodramatów. "Piętno przeszłości", "Stara panna", "Wielkie kłamstwo", "Wierna nimfa", "Ostrze brzytwy", a wreszcie "Mroczne zwycięstwo" sprawiły, że stał się znany, jednak nie przyniosły mu żadnych nagród.

Judith Traherne (Bette Davis) to młoda, korzystająca z uroków życia dziedziczka fortuny. Ciągłe bóle głowy oraz problemy ze wzrokiem i koncentracją zrzuca na karb swojego hulaszczego trybu życia. Gdy jednak podczas jazdy konnej nie zauważa przeszkody i doprowadza do wypadku udaje się na konsultację do doktora Steela (George Brent). Wykrywa on u Judith nowotwór mózgu. Po trudnej operacji wydaje się, że wszystko będzie dobrze. Panna Traherne i dr Steele zakochują się w sobie. Wszystko komplikuje się, gdy mężczyzna mówi najlepszej przyjaciółce dziewczyny, Ann King (Geraldine Fitzgerald), że wystąpił nawrót choroby i Judith zostało pół roku życia...

Każdy dobry melodramat powinien wyciskać łzy, jednak zbyt duża doza ckliwości i sentymentalizmu potrafi zamienić materiał z potencjałem w najgorszy chłam. "Mroczne zwycięstwo" unika przesadnego patosu, nie ma tu tak naprawdę scen, na których można płakać (może poza finałem). No bo tak naprawdę dlaczego mamy współczuć samolubnej, egoistycznej dziewczynie, która innych ma w nosie? Dopiero gdy Judith przechodzi duchową przemianę możemy poczuć do niej sympatię i kibicować jej.

Reżyserem filmu spec od melodramatów, Edmund Goulding. Również jeśli chodzi o aktorstwo to mamy tu prawdziwych fachowców. Co prawda George Brent jako (takie przynajmniej odniosłam wrażenie) ciapowaty i "pierdołowaty" lekarz nie robi wrażenia, to robią je zdecydowanie Humphrey Bogart i Geraldine Fitzgerald. Bogart bardzo dobrze wywiązał się z roli irlandzkiego miłośnika koni (żeby nie nazwać go stajennym), desperacko zakochanego w Judith. Momentami nie wiedziałam, co miss Traherne widzi w doktorze, czego nie ma Michael O'Leary. Równie przekonująco wypada Fitzgerald. Ann King w jej wykonaniu jest prawdziwą przyjaciółką, która nie chce martwić Judith, jednak nie potrafi ukryć zmartwienia o stan jej zdrowia, mimo to bezdyskusyjnie najlepiej wypada Davis. Jej rola nie ma żadnych mankamentów. W jej wykonaniu Judith to przekorna i dumna dziewczyna, która jednak ostatecznie daje się poskromić. Rozumie, że zostało jej niewiele czasu i musi go jak najlepiej wykorzystać. Davis słusznie została nominowana do Oscara, uważam ponadto, że gdyby nie fenomenalna kreacja Vivien Leigh w "Przeminęło z wiatrem" to w ręce Bette na pewno powędrowałaby statuetka. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Najbardziej pamiętliwa jest niewątpliwie ostatnia scena, w której Judith kroczy po schodach w rytm patetycznej muzyki Maxa Steinera.

Zawsze chciałam żyć w latach 30. Niestety, że jest to niemożliwe, jestem "zmuszona" oglądać filmy z tamtych czasów, by poczuć ten klimat. Klimat późnych lat 30, który w tym filmie można wyraźnie odczuć. Kostiumy, fryzury, wnętrza... A w tle piękna muzyka Maxa Steinera!

Bette Davis często mówiła, że to jej ulubiony film z tych, w których zagrała. Ja podzielam jej zdanie. Ten film po prostu trzeba zobaczyć!
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones